Po operacji

Jola chce, żebym się dobrze wyrażał o Uprzejmym Łosiu, bo on mi podobno pomógł, ale wybaczcie po prostu tak zupełnie dobrze o nim mówić nie potrafię. Być może on jest życzliwy i miły, ale zawsze to wet. Cieszę się wprawdzie, że mam już za sobą wykonaną przez niego operację, lecz muszę dodać, że ludziska urządzili mi niezłą szkołę przetrwania. Nie pisałem o niej do dziś, bo musiałem się trochę otrząsnąć.

Pusta miska rankiem dwukrotnie stała się dla mnie złą wróżbą. Zauważyła to Paulina – nasza wspaniała sąsiadka, która pilnowała mnie we wtorek, żebym nie żywił się na mieście, czyli czegoś nie wciągnął w ramach porannego spacerku o suchym pysku. Wtedy to tuż po naszym przyjściu do Fundacji, zjawił się nagle Uprzejmy Łoś z wielką igłą i strzykawą, do której utoczył sporo mojej krwi. Pozwoliłem mu na to, choć dygotałem z przejęcia, a w nagrodę dostałem zwyczajowo śniadankową karmę. W środę na podstawie analizy badania dowiedziałem się, że ogólnie jestem super zdrów, Tym samym zostały potwierdzone ubiegłoroczne wyniki USG, które nie wymagało ode mnie wielkich poświęceń.

Tak więc w czwartek, rankiem, kiedy również w domu nie dali mi śniadania, przypuszczałem, że znowu zapowiada się ciężki dzień. chwilę potem rozbudziłem jednak w sobie złudną nadzieję, bo udaliśmy się do parku wraz z inną naszą sąsiadką przyjaciółką Joli, strzegącą wtedy mojego postu. Mogłem na pocieszenie pobuszować w krzakach, radośnie merdając ogonkiem. Mimo to byłem świadom pustego żołądka. Dzień tymczasem dla wszystkich budził się smutnym deszczem.

Gdy ponownie z Jolą wyruszyliśmy z domu, nie miałem ochoty na pracę, czyli na prowadzenie Joli, obawiając się, że trafimy w jakieś nieciekawe miejsce. Po drodze zatrzymaliśmy się w sklepie, gdzie Jola starała się, żebym nie wciągał zapachu jedzonka, ale już w metrze to jej się nie udało, bo z daleka namierzyłem zdobycz, do której ukradkiem, choć wraz z Jolą ostrożnie się przybliżyłem. Przypuszczała wprawdzie, że czymś się interesuję, ale gdy w pewnym momencie odwróciła uwagę, nagle poczuła, że z upodobaniem i miną zdobywcy coś sobie smacznie kłapnąłem. Oj na niedługo zostało to w moim żołądku, bo tuż po rozpoczęciu działania głupiego Jasia, oddałem Łosiowi na podłogę nikczemnie pochłonięte jedzonko.

Jeszcze na moment cofnę się w czasie. W końcu wraz z witającym nas na przystanku Łosiem dotarliśmy do celu podróży, tzn. do jego chatki, która znajduje się za siedmioma górami, za siedmioma lasami i siedemdziesięcioma siedmioma wieżowcami w samym Międzylesiu na terenie stolicy. Zwęszyłem swoimi nozdrzami, że przebywało w niej wielu moich nieszczęsnych współbraci i rozpoznałem miejsce budzące we mnie nienajlepsze skojarzenia: Mianowicie była tam lecznica weterynaryjna, w której już kiedyś gościłem. Łoś przyjaźnie mnie zawołał, ale nie dałem się zwabić jego serdecznemu głosowi, a Uprzejma Łosica komentując moją ostrożność powiedziała: „Nie przyjdzie, bo myśli, że jeszcze nie spotkało go nic dobrego od Ciebie”.

Przyszedłem za to do Joli. Wtedy od Uprzejmego Łosia podstępnie dostałem wspomnianego już głupiego Jasia, po którym zrobiłem się bardzo senny. Później kiedy opadły mi powieki, czułem, że Łoś nosi mnie na rękach, a Joli głos dobiega do mnie z oddali, choć była blisko. Drapała mnie troszkę za uszkiem i po grzbiecie, bo wie, że to mnie bardzo uspokaja.

Kolejne wydarzenia rozgrywały się już poza moją świadomością. Łoś przede wszystkim zlikwidował narośle, a potem usunął kamień z moich zębów, obciął mi pazury, przeczyścił zatoki przyodbytnicze i pluszowe uszka. Gdy po tym wszystkim zacząłem się budzić z narkozy, mocno szumiało mi w głowie, a moja redbullowa moc jakoś się rozpłynęła.

Ponownie zasnąłem i nagle znowu się obudziłem, byłem zaskoczony, bo co ja widzę; w smutne przestrzenie wchodzi Jola – mój anioł, wybawiciel. Usłyszałem jej głos, jeśli jest, to pewno zabierze mnie stąd. I wtedy ona powiedziała moje imię, więc na chwiejących się łapkach wzruszony, podszedłem do niej, machając ogonkiem. Jola mnie bardzo lubi. Choć, dowiedziałem się kiedyś w fundacji, że wszyscy lubią mnie, czyli Redzika. To cudowne. Myślę, że nawet ten Łoś nie lubi, skoro ciągle dzwoni i pyta o moje samopoczucie.

Kiedy z Uprzejmą Łosicą wróciliśmy samochodem do domu, to na początek Jola Założyła mi kaganiec, bo zastanawiałem się, czy po Łosiu tej operacji nie powinienem troszeczkę poprawić. Przecież zostawił mi w skórze nitki, zachęcające, do powyciągania ich.

Tuż po przyjeździe dostałem dreszczy i wtedy Jola w telefonicznym porozumieniu z Łosiem opatuliła mnie swoją kołdrą. A ponieważ wierciłem się , jakby mi było zbyt twardo to do mojego pontonu wsadziła jeszcze swój koc. Trochę sobie wtedy pospałem i to były jedyne minuty tej nocy, kiedy to wraz z Jolą udało nam się na chwilę zmrużyć oczy. Potem dzwoniło kilku ludzi, którzy pozdrawiali mnie i pytali o moje zdrowie, a byli to: Krzysiek, dziewczyny z pracy: Asia i Emilka, ciocia Joli, a potem Agnieszka. Pomyślałem sobie: Kochani jesteście. Dziękuję Wam za troskę. Po telefonach podszedłem do miseczki, żeby w końcu spełnić poranne marzenie i wtedy do niej posypały się moje kulki.

Kolejny etap, upojnej nocy, to piszczenie i sapanie w moim wydaniu, dokuczający mi świąt i szybko zaspokajane pragnienie, kilka wyjść na balkon, próba ułożenia się na kafelkach w kuchni, Albo też w łazience, nocne spacery koło domu, przy czym na podwórko wychodziłem z wysiłkiem, ale chętniej korzystałem z trawnika, a po kilku krokach na zewnątrz byłem już tak zmęczony, że w drodze powrotnej, wymagałem proszenia mnie o pokonanie każdego stopnia. W naszym mieszkaniu również nie umiałem sobie znaleźć miejsca, więc snułem się, a że głowa umęczona opadała mi do ziemi, to chodząc stukałem niechcianym kagańcem. I tak do rana.

Wtedy to Jola przed szóstą ponownie zadzwoniła do Łosia i usłyszała, że niezbyt dobrze znoszę narkozę, bo skoro jem, to znaczy, że mocno nie dokucza mi ból. I trochę uspokojona zasnęła. Ja też w końcu ułożyłem

się do snu.

Nie wiem, czy powinienem zdradzać Wam takie tajemnice, ale Jola chyba tego nie czyta, więc powiem, że kiedy mnie wyprowadza w nocy, to na piżamę prędko zarzuca kurtkę, na bose stopy – , zimowe kozaki i z prędkością światła wyskakujemy. Tym razem bardzo szybko się nie dało, więc dostosowała do mnie swoje tempo. A kiedy chciała skorzystać z prysznica, to musiała przejść nad moją głową, bo w łazience wtedy właśnie zorganizowałem sobie miejscówkę zwijając dywanik i układając go pod ścianą.

Po tym osłabieniu już następnego dnia poczułem swoją moc. Tak się wtedy trochę zastanawiałem, co to za urlop wzięła Jola, czy może ze względu na mnie był to urlop dla matki z dzieckiem. W związku z tym, gdy ona jadła swoje kanapki, przyszedłem poprosić, żeby zrzekła się ich na moją korzyść. Tak się stara, tyle czasu mi poświęca, że może jest jeszcze gotowa do kolejnych ofiar. Ale niestety zawiodłem się, bo Jola postawiła ostre weto. Inaczej niż w pierwszej mojej chorobie, kiedy to z lepszym skutkiem usiłowałem jej wejść na głowę. No, ale co tam. Jeśli by mi nie stawiała granic, to pewnie zapomniałbym się na dobre.

Łoś też się zbytnio nie patyczkował i szybko kazał mi pójść do pracy, dzięki czemu nie rozczulałem się nad sobą i chętnie wracałem do zdrowia. Nie dostałem więc od niego L4, a pierwszego dnia po operacji w ramach powolnego wdrażania do obowiązków zawodowych, odwiedziłem mój ulubiony sklepik z warzywami, gdzie między marchewką, jabłkami i buraczkami szybko poczułem radość życia.

Odpowiedz

Komentarz: