Wspomnienia z Francji

Dawno się nie odzywałem, ponieważ byłem ostatnio trochę zalatany, w przenośni i dosłownie: a mianowicie asystowałem Marcie podczas jej wyjazdu do Francji na turniej międzynarodowy w showdown.

Dzięki pomocy i zaangażowaniu osób z fundacji „Vis Maior” i stowarzyszenia Cross mogłem lecieć z Martą na pokładzie samolotu, za co bardzo dziękuję.

Dzień, w którym podróżowałem do Francji był dla mnie niezwykle pracowity. Z domu wyruszyliśmy z moją panią o godzinie czwartej trzydzieści. Normalnie to ja się byczę do ósmej. Najpierw PKS-em do Torunia, tam przesiadka w taxi, aby dostać się na pociąg do Warszawy. W stolicy z dworca na lotnisko przemieściliśmy się autobusem 175, no iw końcu mogliśmy zająć miejsca w samolocie. Po wylądowaniu to nie był jeszcze koniec drogi, gdyż jechaliśmy chyba dwoma kolejkami, w rezultacie na miejscu byliśmy przed godziną osiemnastą. Muszę przyznać, że na lotnisku nie mieliśmy żadnych problemów. Obsługa zatroszczyła się o to, żeby koło Marty było co najmniej jedno miejsce wolne, tak, abym ja mógł wygodnie leżeć, wyciągając swoje szanowne łapy. Zadbano także o napoje chłodzące dla mnie, czyli miskę wody. Cały lot w obie strony przespałem.

Dwa dni Marta dzielnie grała na zawodach, a ja grzecznie na nią czekałem, gdy ona grała swoje mecze. Jednego wieczoru pojechałem z Martą i jej grupą na wycieczkę pod wieżę Eiffla, oczywiście będąc w szorkach i prowadząc ją. Pod tą wieżą było tyle ludzi, że ledwo dało się przejść. Zawodnicy z grupy Marty narzucili zawrotne tempo, więc musiałem się sprężać i robić tak zwany slalom między turystami, tak aby Marta ich nie potrącała. Czułem się wtedy nie jak Kuba lecz jak Kubica. Oszczędzę Wam szczegółów jak to pozostawiłem po sobie pod wieżą pamiątkę, bo to jest dość śmierdząca sprawa.

Tam gdzie grali niewidomi zawodnicy poznałem koleżankę, śliczną suczkę o imieniu Dona, i która jest też przewodniczką swojej pani. Z powodu bariery językowej nie dowiedziałem się jakiej jest ona rasy, ale na pewno niebyła popularnym labradorem, ani owczarkiem. Zdziwiło mnie to, że Dona ma inne szorki niż ja. Same szelki wykonane są z grubej materiałowej taśmy, a ramię, którego trzyma się niewidomy, według mnie, z plastikowego tworzywa. Ja, przy moim tempie chodzenia, chyba bym je połamał. Generalnie we Francji było bardzo przyjemnie, a Marta niech lepiej się poduczy angielskiego, to będzie jej łatwiej się skomunikować. Jedno moje spostrzeżenie, że pies przewodnik jest tam bardziej popularny niż u nas, gdyż nie słyszałem tych achów i ochów jak w Polsce na mój temat. Na koniec się Wam pochwalę. W sobotę byłem z Martą na Mistrzostwach Miasta Bydgoszczy na Ergometrach Wioślarskich. Wszyscy zawodnicy niepełnosprawni otrzymali medale i decyzją pana sędziego, wręczono mi też medal za to, że tak ładnie pomagam swojej pani. Było to bardzo miłe i poczułem się bardzo dowartościowany. Tak obwieszeni medalami wracaliśmy do domu, budząc podziw współpasażerów. Jeden pan, nie stroniący od alkoholu, był tak poruszony, że wygłaszając mowę pochwalną na cały tramwaj, wręczył Marcie 3 złote dla mnie na jedzenie.

Pozdrawiam Was serdecznie.

Młodszy specjalista do spraw asysty osoby niewidomej Jakub Vis Major

1 komentarz do “Wspomnienia z Francji”

  1. Bastian i Smok pisze:

    Super czyta się to Kubuś.
    A tak między nami, to ślimaka jadłeś?
    Czy choć żabkę?
    Zdradź no nam tu, menu Francuskie.
    Pozdrawiamy radośnie.

Odpowiedz

Komentarz: