Egzamin psiej dojrzałości

Autor: Dorota Ziental

Witajcie ponownie!

Dziś opowiem Wam o moim pierwszym, poważnym egzaminie.

Otóż kilka dni temu moja Dorotka, jak często ma w zwyczaju zawołała mnie popołudniu

„Pako, równaj! Idziemy na miasto.”

Szybko przygotowałem się na to wyjście otrzepując się i ustawiając przy lewym boku mojej Pani. Ona ubrała mnie w szorki i popędziliśmy do Warszawy.

Nie przypuszczałem zupełnie co się święci, jak zawsze w mieście czekał już na nas Sebastian z Rollem. Dorotka pospiesznie przywitała się z chłopakami i po wymianie tajemniczych szeptów zawróciła mnie w kierunku podziemi pod rotundą.

Często tamtędy chodzimy, toteż nie dostrzegałem i tym razem niczego nadzwyczajnego, jednak jakbym podskórnie czuł coś wyjątkowego w tym marszu, ciężko mi to wyrazić, miałem wrażenie że jestem obserwowany i muszę się bardzo starać.

Bezbłędnie wykonywałem wszystkie komendy Dorotki, zaznaczałem przejścia, schody, wymijałem tłum przechodniów, których o tej porze było naprawdę bardzo wielu.

W pewnym momencie, gdzieś na alejach Jerozolimskich Dorotka, jak często to robi zawołała w stronę Sebastiana czy jest. On z daleka odkrzyknął, że tak, tylko duch Jakubowski go na chwilę zatrzymał.

Jaki duch pomyślałem?? Czy duchy pojawiają się w biały dzień??

Skręciliśmy jednak w jeszcze bardziej zatłoczony Nowy Świat i moją uwagę zaprzątnęło lawirowanie pomiędzy ludźmi, ogródkami restauracyjnymi i innymi przeszkodami i jakoś zapomniałem o tym „duchu”.

Przeszliśmy na drugą stronę i dalej bezpiecznie prowadziłem moją Pańcię Krakowskim Przedmieściem, co jakiś czas rozglądając się w poszukiwaniu owego „ducha” który jakoś nie dawał mi spokoju, zwłaszcza iż czułem, że Dorotka też wyraźnie się kogoś spodziewa spotkać, my psy wiemy takie rzeczy.

Zbliżaliśmy się do placu zamkowego, kiedy nagle kątem oka go zobaczyłem!!!

Jakubowski! No tak! Przecież to jest nazwisko Tomka!!!

Szedł za nami od samego początku i bacznie obserwował jak pracujemy, ha! Miałem nosa, że jestem na muszce 😉

Ucieszyłem się bardzo na jego widok, w końcu to dzięki niemu jestem taki niezwykły.

Tomek powiedział, że jest pod ogromnym wrażeniem naszej pracy, że widać nasze zgranie i, że jest z nas bardzo dumny! Fajnie jest słuchać takich miłych słów, tym bardziej z ust własnego nauczyciela 🙂

Dorotka jak zwykle miała aparat, tak więc Tomek wcielił się w rolę reportera i pomknęliśmy dalej, zagłębiając się w wąskie uliczki starego miasta.

Po chwili Tomek poproszony przez Dorotkę i Sebka, poszedł rozejrzeć się w sklepikach pamiątkarskich za jaszczurką, które Dorotka zbiera i jak to on, trochę się nam zapodział.

Podczas oczekiwania na niego mijało nas wielu turystów, jedni jechali na rowerach i na nasz widok powiedzieli z zachwytem

„O, it’s biutyfool!”

Sebastian stwierdził, że to na pewno było o Dorotce, która akurat apetycznie się wypięła, głaszcząc mnie za uszkiem.

Takie wywarliśmy wrażenie na owych rowerzystach, że aż zawrócili i zatrzymali się obok nas, po czym jeden powiedział do drugiego

„It’s service dog”.

Fiu, fiu, widać ci obcokrajowcy znają się na rzeczy i nie trzeba ich wyprowadzać z błędu, że nie mamy chorych kręgosłupów, czy że, o zgrozo, to nie my jesteśmy niewidomi.

Następnie ten drugi pokazując na Rolla stwierdził

It’s hungary terier”

Na to Dorotka poprawiła Panów, że to nie jest wyżeł ani terier węgierski, zaś Chesapeake.

Dżentelmeni ukontentowani uzyskaną wiedzą odjechali w swoją stronę, a i w tym samym momencie odnalazł się Tomaszek, niestety bez jaszczurki.

Pochodziliśmy jeszcze trochę po tej ultra turystycznej okolicy, byliśmy w parku obok cytadeli, gdzie ja i Rollek mogliśmy odrobinę poszaleć, po drodze Sebastian wsunął słynną bułę z pieczarkami z okienka nieopodal barbakanu. Dorotka powiedziała, że to jest smak jej dzieciństwa, faktycznie, pachniała smakowicie.

Tak więc wędrowaliśmy, korzystając z uroków późnego lata, cały czas jednak pamiętając o głównym celu naszego spotkania tj. ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie.

Na koniec Dorotka zadzwoniła do Małgosi z zapytaniem o lokalizację pizzerii, którą ostatnio Gosia jej poleciła.

Zatem wieczór spędziliśmy w sympatycznej, włoskiej knajpce- Doppio, gdzie nieustannie obsługa rozpływała się nad naszą tj. moją i Rollka urodą, inteligencją, opanowaniem etc.

Wróciłem do domu zmęczony, ale szczęśliwy i usatysfakcjonowany, że zdałem swój egzamin na medal.

Jestem przewodnikiem pełną gębą, a raczej pełnym pyskiem 😉

Macham wyczesanym ogonem.

Pako.

4 komentarze do “Egzamin psiej dojrzałości”

  1. klaudia pisze:

    tylko po gratulować

  2. marta+kuba pisze:

    Ooo to długi spacer. Gratulacje!!! 🙂

  3. Piękna i Bestia pisze:

    Witaj Marto, dziękujemy ogromnie za gratulacje 🙂 To jednak nie był najdłuższy z naszych miejskich maratonów. Zdarzało się nam chodzić w upale po pięć lub sześć godzin, dosłownie po całej stolicy i jej obrzeżach, gdzie ja i Sebek mieszkamy. No ale każdy z nas za pewne ma za sobą podobne doświadczenia. Pozdrawiam ciepło!

Odpowiedz

Komentarz: