Czyżbym był artystą?

Wyobraźcie sobie, że w niedzielę byłem w Laskach na koncercie „Leśnych Ptaków”, czyli absolwentów szkoły dla niewidomych, którzy niegdyś śpiewali w chórze, prowadzonym przez siostrę Blankę. Pierwszy etap podróży odbyłem tylko z Jolą – Metrem. Kiedy już wysiadałem tuż przy drzwiach zobaczyłem Brysia, z Asią i jeszcze jedną osobą, Jadzią, którą ledwo co pamiętałem. Mieliśmy się jeszcze z kimś spotkać, więc Jola rozpoczęła poszukiwania, wydając z siebie ten głos, od którego metro się trzęsie. I od razu ktoś się pojawił.

Potem jechaliśmy z Bryśkiem i kilkoma ludźmi autobusem, a następnie przemierzyliśmy las, na widok którego od razu cieszył się mój ogon i z wysiłkiem hamowałem energię, namolnie pchającą się w łapy.

Pogoda była paskudna, ale ja odczuwałem niebiańską pogodę ducha do momentu, kiedy nie okazało się, że nie będę spuszczony. Znaleźliśmy się w końcu w domu dziewcząt i trafiliśmy do Sali koncertowej. Siedziałem w pierwszym rzędzie, a właściwie leżałem przed nim, więc nie dziwne, że też chwilami przychodziło mi do łba, czy i ja nie jestem artystą. Wydawałem z siebie pomrukiwania, gdy przestawali śpiewać, ponieważ dochodziłem do wniosku, że przyszła chyba kolej na mnie. Ma się rozumieć to było takie murmurando pianisimo, docierające głównie do mojej Pani. Nagle jednak okazywało się że biją mi brawo, to niemożliwe, tak cicho śpiewałem. No, ale cóż, może to prawda, co mówią, że niewidomi genialnie słyszą, nawet dźwięki, które się nie pojawiły. Więc w momencie tych braw zerwałem się, żeby zgodnością i skromnie pokłonić się publiczności, ale Jola mnie powstrzymała, dlaczego? Kiedyś wszystkim podobały się moje pokłony. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy. Chyba wybiorę się w tej sprawie na kozetkę do psychoanalityka. Pamiętam tylko, co działo się od momentu rozpoczęcia mojej tresury, gdy jako półtoraroczny przystojniak pojawiłem się w Pile.

Ale cóż – wróćmy do Lasek. W końcu okazało się, że przede mną śpiewali prawdziwi artyści, którzy prowokowali wzruszenia estetyczne wszystkich – nawet Joli. Potem był obiad, o którym nie wspomnę, bo jak zwykle nic mi pod stół ni eskapnęło.

Powiedzmy też szczerze, że kiedy ja jem, moja Pani na ogół nie dobiera się do mojej miski, więc może jest jakaś sprawiedliwość. Razem z Bryśkiem w końcu wyprowadziliśmy dziewczyny z lasu, niech się nie włóczą i wracają w taką pogodę do domu. Autobus, metro, krótki spacerek i w końcu trafiłem do suchego pontona, bo w Laskach atmosfera ciepła, ale pogoda taka, że psa z domu by nie wypuścił. Lubię moje posłanko domek i prywatną miseczkę.

Pozdrawiam Was ciepło.

Red

2 komentarze do “Czyżbym był artystą?”

  1. klaudia pisze:

    Hmm… ciekawe, ciekawe, jak by to było gdybyśmy założyli zespół nucących psów? Moja Fionka też ówielbia nucićć
    Pozdrawiam serdecznie
    Klaudia

  2. Bastian i smok. pisze:

    Tak, tak, komunikacja werbalna u Joli nigdy nie zawodzi.
    Jak Jola kogoś zawoła to czas w miejscu staje, światła w domach gasną, szyby drżą jak podczas nalotu.
    Innego wyjścia nie ma, jak dwoje niewidomych się szuka to całe śródmieście o tym wie.

Odpowiedz

Komentarz: