Basen w warszawskim mieszkanku

Witajcie,
Tak ostatnio trochę mało piszę, bo nie mogę się nacieszyć naszym odnowionym mieszkaniem. Wspomnę tu, że jeszcze przed rozpoczęciem remontu Jola odprowadzała mnie do sąsiadki, ponieważ u nas rozgościły się jakieś zarodniki grzybów pleśniowych, na które trochę się uczuliłem. Nie wiem, co to są te zarodniki, ale Jola chroniła mnie przed nimi tak, że stęskniłem się za naszym lokum. Byłem wtedy chory i brałem nawet jakieś tabletki. Nie wiem, czy wolno mi wymienić ich nazwę, a jeżeli nie, to powiem tylko, że należą do bardzo znanych sterydów. Lubię dostawać leki, bo kojarzą mi się z pysznym masełkiem, w którym są zatopione. Przyjmowałem też zastrzyki. Po tym wszystkim zrobiłem się chudy, bardzo głodny i żczęstych spacerów, w celach fizjologicznych. Tak więc Jola poświęcała mi mnóstwo czasu i bardzo się o mnie martwiła.
Wprawdzie nie każdy mieszkaniec naszego miasta może mieć basen w mieszkaniu, ale kiedy już ten basen odparował w wyniku działania czasu, częstego wietrzenia i suszenia wiatrakami, zrobiło się u nas jakoś tak paskudnie. Dlatego po remoncie byłem bardzo, bardzo zdziwiony, gdy w końcu pozwolono mi wejść do mieszkania. Przemieniło się ono w jakieś inne, jaśniejsze i przestało pachnieć piwnicą. Teraz chętnie w nim przebywamy. Jola nawet wróciła do gotowania pachnących obiadów, niestety oczywiście dla siebie, bo ja jem warzywka i karmę dla psów alergicznych. Jednak te Joli obiadki mogę sobie chociaż powąchać. Spacerów również mi nie brakuje. W ostatnią sobotę pojechaliśmy na przykład daleko, daleko do „Uprzejmego Łosia”, który obejrzał moją skórę, kończyny i uszy. Nawet go trochę Polubiłem. Wyciągałem do niego łapę i chciałem, żeby mnie podrapał po brzuszku. A on, pochylając się nade mną powiedział, że lepiej wyglądam i wracam do zdrowia. Niestety Łoś wydłubywał mi coś z jakichś zatok i wtedy stracił moją sympatię. Nie chciałem, żeby zaglądał mi w oko, bo nie wiedziałem na co jeszcze sobie pozwoli.
Ten „Uprzejmy Łoś” ma taką bardzo miłą, małą córeczkę – amelkę. Lubię takie małe ludzkie istotki, jak np. siostrzenica Joli – Maja i liczne przedszkolaki, które odwiedzamy. One zawsze się do mnie uśmiechają i z trudem powstrzymują się, żeby nie podrapać mnie za uchem. Ostatnio będąc w przedszkolu na Pruszkowskiej, pomyślałem, że udźwiękowione komputery i brajlowskie literki są mniej interesujące, aniżeli ja – znany pies przewodnik. W związku z tym, kiedy Jola czytała, odsuwałem jej rękę od liter, wpychałem swoją mordkę, a potem odwróciłem się do góry kołami i wtedy już ściągnąłem całą ludzką uwagę na siebie, choć to nie było trudne. Dzieciaki tak się śmiały, że zagłuszały czytającą Jolę.
Jesteśmy wdzięczni Asi i brysiowi za gościnę w czasie remontu, jolinej Mamie, która pomogła nam się odnaleźć w stosie przedmiotów z mieszkania, wielu innym osobom, wspierających nas gestem i dobrym słowem.Dziękujemy.
Pamiętam ciągle jeszcze o jednych kochanych ludziach – naszych deszczowych wybawicielach. Jola wkrótce do nich zadzwoni i być może umówimy się na kawę w naszym pięknym suchym mieszkanku.
Pozdrawiam wszystkich ludzkich: dużych i małych Przyjaciół, bo prawdziwych Przyjaciół poznajemy w biedzie.
Red

Odpowiedz

Komentarz: