O tym, jak zaczarowałem tramwaj

Wstaliśmy dzisiaj przed świtaniem. Jak zwykle podbiegłem do łóżka, kiedy zadzwonił budzik i Jola otworzyła oczy. Wiem, że nie wolno samemu jej budzić, gdyż wtedy karci mnie słowami: „Idź spać, król śpi”. Dziwne to trochę, ponieważ na mój niezbyt wprawny językowo, psi umysł, to Jola może być królową, a nie królem, jednak chyba nie warto zawracać sobie łba szczegółami.

Wprawdzie to nie była nasza stała pora wstawania, ale szybko zacząłem pragnąć jedzonka. Potem odbyły się wszystkie rytuały: kawa, śniadanie, itp., aż w końcu spacer. Szedłem na pięciometrowej smyczy. Takie chodzenie nie jest dla mnie szczytem szczęścia, bo trochę biegam, a trochę podpowiadam Joli pomimo, że ma laskę. Po prostu wiecie w podobnych sytuacjach, mam takie malutkie rozdwojenie jaźni. A dzisiaj z podpowiadaniem było jeszcze trudniej, gdyż jak tu biec obok chodnika, który w całości jest zasypany śniegiem i sugerować, że on tu właśnie się znajduje. A śnieg pada i pada. Ach kocham ten biały puch i pragnę w nim się wytarzać, powskakiwać w zaspy i ryć w nich swoim różowym noskiem. Wczoraj od Pauliny dowiedziałęm się nawet, że Brysiek lubi nabierać śniegu do nosa. Ach, te maluchy, perwersyjne mają upodobania! Ja jestem niby statecznym panem w sile wieku, ale poszaleć w śniegu, czemu nie! Jak wpadam z impetem w zaspę, to aż moje aksamitne uszy w rurki się zwijają!

Wreszcie wyruszyliśmy do Federacji Mazowia, gdzie miało się odbywać zebranie zarządu, w którym Jola chciała wziąć udział. Jechaliśmy autobusem, metrem, aż w końcu poszliśmy na tramwaj. Wokół przystanku przy wszystkich zadaszeniach stało mnóstwo ludzi, jak podczas pospolitego ruszenia. Ciągle pruszył śnieg, a tramwaj nie chciał przyjechać. Wtedy przy pełnej widowni zacząłem płakać i już nie chciałem, żeby przyjechał. Maszerowaliśmy z Jolą wzdłuż przystanku. Potem rozgrzewałem się siadaniem i wstawaniem, gdyż moja pani miała taki pomysł na życie. Przyjechała już czwarta dwudziestka ósemka, a naszej jedynki ciągle nie było. Pomyślałem: Niech nie przyjeżdża”, niech nie przyjeżdża, niech nie przyjeżdża… I nie przyjechała. Obok nas nieustannie otwierała się winda. Sugerowałem Joli, żebyśmy do tej windy wsiedli, ale ona nie chciała. Jednak w pewnym momencie zdecydowała się wrócić na schody i zrezygnować z federacyjnego zebrania. Wiecie, ludzie też czasem wpadają na mądre pomysły! W radosnych podskokach wprowadziłem ją na peron metra i uradowany pobiegłem do fundacji, żeby zasnąć i pomarzyć o jedzonku oraz o bieganiu luzem. Jola wie, kiedy to śnię, bo mielę mordką, albo gwałtownie przebieram łapkami.

A teraz maham Wam łapką przez sen.

Red

4 komentarze do “O tym, jak zaczarowałem tramwaj”

  1. marta+kuba pisze:

    czarownik.

  2. klaudia pisze:

    Totalny czarownik
    a co do śniegu moja fionka kocha wariować w śniegu bądź na lodzie w basenie, ostatnio razem wariowałyśmy na lodzie śmiechu było co nie miara

  3. klaudia pisze:

    niestety nie

Odpowiedz

Komentarz: