Psi utracjusz

Dziś byliśmy na przyjemnym, zimowym spacerze naszą psio-ludzką szóstką: czyli Jola, Asia, Sebastian i my – Red, Bryś i Roll – ich psy przewodniki.

Jednak to nie byłaby żadna szczególna atrakcja, gdyby nie Paulina, która wybrała się z nami.

Uwielbiam ją, bo zawsze z nią tak miło się spaceruje. O mało na jej widok nie oszalałem z radości.

Poszliśmy więc do parku i zaczęliśmy hasać. W pewnej chwili dostrzegłem na trawniku atrakcyjny bukiet surówek, czyli wyrzucone przez kogoś obrane marchewki, pieczarki, ziemniaki i pewnie coś jeszcze. Pognałem tam na skrzydłach mojego wiecznego głodu. Niestety Jola przywołała mnie. Przyszedłem wprawdzie i odebrałęm nagrodę, ale natychmiast chciałęm zawrócić do tej uczty warzywnej. Nie pozwoliła mi jednak. Wtedy zastosowałęm taki mały, malutki wybieg: niby to szedłem za Jolą, ale najpierw zacząłem dreptac w miejscu, a potem się nieznacznie i powoli wycofywać. Ku mojemu żalowi Paulina, osoba bystra i niezwykle spostrzegawcza, przejrzała mój chytry plan i powiedziała, że zachowuję się jak śpiewacy w operze, którzy tupią w miejscu nogami, śpiewając: śpieszmy się śpieszmy!

Nic z tej uczty nie wyszło, ale powiem Wam w sekrecie, że gdybym miał zostać utracjuszem, to na pewno przepuściłbym fortunę w warzywniaku!

Red

Odpowiedz

Komentarz: