Jako, że jestem trochę starszy od naszych małolatów, to czasami zbiera mi się na wspominki. Wyobraźcie sobie, że w ciągu mojej bogatej kariery zawodowej byłem nawet w Stanach Zjednoczonych. Oj widziałem tam sporo moich kolegów po fachu.
Ale może zacznę od początku:
lecieliśmy liniami British Airlines. Siedziałem sobie obok mojej Pani na pokładzie samolotu. Stewardessa Zadbała, żebym był przypięty pasem. Jak ja lubię takie zainteresowanie moją skromną, a właściwie nieskromnie narcystyczną osobą. Skutkiem tego po ośmiu godzinach lotu z Londynu do Waszyngtonu nie chciało mi się wysiadać z samolotu, w którym było bardzo miło.
W Ameryce uczestniczyłem w wielu niezwykle ważnych spotkaniach z pracownikami poszczególnych departamentów, przedstawicielami organizacji pozarządowych i instytucji rządowych. Nie widziałem w tych miejscach żadnej białej laski. Wszyscy niewidomi, zatrudniani w goszczących nas instytucjach, chodzili z moimi futrzastymi kolegami.
Odwiedziliśmy też szkołę psów przewodników Seeing Eye. Tam byłem troszkę rozproszony, a w pozostałych miejscach pracowałem na medal, żeby godnie reprezentować polską psio-przewodnikową kadrę. Wyobraźcie sobie, że Seeing Eye szkoli rocznie ok. 600 przewodników. Przekazują je osobom ze Stanów i z Kanady, a jest to jeden z wielu ośrodków, które zajmują się przygotowaniem psów 1) do współpracy z niewidomymi. W naszym kraju pracuje nas ponad 120, a potrzeby są znacznie większe.
Kiedy chodziliśmy z Jolą po ulicach Waszyngtonu, Filadelfii, Baltimore, Chicago i Nowego Yorku byłem rozpoznawany jako pies-przewodnik. Nikt nie patrzył na mnie, jak na Ufo, co mi się zdarza niejednokrotnie obserwować w Polsce.
W Stanach jest duży porządek, jeśli chodzi o psie sprawy. Właściciele sprzątają po swoich pupilach. Zwykłe pieski mają sporo ograniczeń, jeśli chodzi o obecność w miejscach użytku publicznego, ale pies-przewodnik spotyka się z większym zrozumieniem.
Jeszcze jedno: pojechaliśmy tam w sierpniu i najgorzej wspominam męczące upały. Nieraz przyspieszałem, żeby czym prędzej znaleźć się w hotelu. Dwukrotnie nawet Jola mnie tam zostawiła, żebym się nie zagotował i mogłem wtedy rozkoszować się temperaturą schłodzoną przez klimatyzatory.
Nie mam wnucząt, więc tutaj podzielę się wspomnieniami. Wyjazd trwał 2 tygodnie i było bardzo ciekawie. Jednak wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Z tego tylko się cieszę, że mogę zawsze towarzyszyć mojej Pani. Myślę, że pozazdrościłby mi nie jeden labrador, zwłaszcza pracoholik.
Pozdrawiam Was.
Red obieżyświat
nam się zaczyna udzielać pracoholizm. Może kiedyś opowiesz więcej o tej szkole przewodników.
Widzisz, Kubek, to chyba rodzinne, bo ja, Twój brat tteż od pracy nie stronię.
Pozdrawiam,
Brysiek