O tym, jak zrobiłem furorę swoją pracą

Niedawno Roll opowiadał o swoich przygodach podczas wesela. Ja natomiast powiem Wam, że miałem być na „prawie weselu”, czyli na imprezie z okazji czterdziestolecia ślubu rodziców Asi. Nie poszedłem tam jednak, ponieważ Asia, choć z bólem serca, zdecydowała się mnie nie zabrać. Uznała bowiem, że zbyt wielu byłoby chętnych do głaskania mnie i trudno byłoby jej się od nich wszystkich opędzić.

Wprawdzie ja miałbym chwilę przyjemności, ale potem… Sami wiecie, na pewno pracowałbym gorzej, a ja nie chcę zasmucać mojej Pani, ani tym bardziej narażać jej na niebezpieczeństwa. Zostałem więc w domu w towarzystwie miski z wodą. Zresztą moja samotność nie trwała przesadnie długo, ponieważ Asia wiedziała, że ja czekam i tęsknię. Kiedy wróciła, runęła na nią „lawina psiej radości”, jak to później opowiadała rodzinie. Rzeczywiście, cieszyłem się ogromnie i o mało co nie zalizałem Asi na śmierć. Reszta spokojnego wieczoru należała już do nas, podczas, gdy biesiadnicy bawili się dalej.

Na drugi dzień, to dopiero było zamieszanie: goście na śniadaniu i na obiedzie, gwar i ogólny rwetes. Pobawiłbym się z nimi, ale Asia umieściła mnie w klatce, gdzie uciąłem sobie spokojną drzemkę. Później jeden z kuzynów, który nigdy nie widział mojej pracy, zapragnął zobaczyć jak prowadzę. Przeszliśmy się kawałek –to dla mnie bułka z masłem – dojście do ulicy, zakręt, odnalezienie przejścia i powrót, bo na więcej czasu nie było. Wzywały nas już obowiązki, tzn. musieliśmy wracać do Warszawy. Paweł mimo tego był pod wrażeniem. Nie mieściło mu się w głowie, że pies może tak skutecznie pomagać człowiekowi i wykonywać jego komendy. A wyobraźcie sobie co by było, gdyby zobaczył jak np. przeprowadzam Asię przez zatłoczone przejście podziemne, odnajduję po pewnym czasie widoczną windę, sprawnie podprowadzam do drzwi metra, itp. itd.

Słowem, mimo, że nie byłem na „weselu”, zrobiłem furorę.

Pozdrawiam Was,

Bryś

Odpowiedz

Komentarz: