Bryś – mój pies przewodnik
Czyli poetycki opis naszego szkolenia.
Dedykuję Pani Agnieszce Boczuli z podziękowaniem!
Różnie piszą nam poeci:
że słoneczko ładnie świeci,
że już wiosna, że wiatr wieje,
że jest smutno, albo nie jest…
Jednak świadectw na to nie ma,
czy napisał ktoś poemat
o psie swoim przewodniku,
bo o innych jest bez liku.
Szkoda zwlekać, przeto teraz
Do pisania się zabieram.
Chociaż pewien psiarz powtarza,
że to imię dla guwniarza,
wszem i wobec głoszę dziś:
mój pies ma na imię Bryś.
Już niedługo roczek minie,
kiedy po raz pierwszy imię
do mych uszu doleciało
i wnet mi się spodobało.
Później jakoś, zimą chyba,
wieść dotarła ta szczęśliwa,
że się jawą stanie sen
i Bryś będzie moim psem.
Minął marzec, nadszedł kwiecień,
ten największy dzień na świecie,
kiedy zobaczyłam Brysia.
Tak, pamiętam go jak dzisiaj.
Ważne było to spotkanie,
Bryś z radością przyszedł na nie,
podskakiwał, lizał dłonie,
a na zdjęciu uwiecznione
wszystkie cztery łapki w górze,
by go głaskać jak najdłużej.
I smycz była, i spacerek,
przywołania, nagród szereg,
lecz Bryś dziwił się ogromnie
czemu nagle ma przyjść do mnie,
bo utarte jego ścieżki
wiodły wtedy do Agnieszki.
Po głaskaniu i nagrodzie,
był już ze mną w większej zgodzie,
orzekł wolno i z ostrożna,
że też do mnie równać można.
Te zajęcia, zwykła sprawa,
taki lajcik i zabawa,
ale kiedy maj zawitał,
praca poszła już z kopyta.
Najpierw trudno, o mój Boże,
bo bez laski chyba gorzej:
zaraz będę się przewracać,
gdy przed sobą nic nie macam,
wejdę w słupek, albo w auto,
niemożliwe, by pies znał to,
by ominął i do tego
jeszcze ja tuż obok niego.
A znów schody, co w dół wiodą,
jak podołać takim schodom,
pewnie mnie pociągnie psisko
i upadnę całkiem nisko.
Szłam więc dość zestresowana,
jak zabawka nakręcana,
ale Bryś, z porządnej szkoły,
wnet przełamał te mozoły
i niedługo się wydało,
że gdy przejście nas czekało,
zatrzymywał się wspaniale,
za to ja leciałam dalej.
Jednak wkrótce, coraz żwawiej,
śmigaliśmy po Warszawie,
pod Agnieszki czujnym okiem,
bardziej zgrani krok za krokiem.
Naprzód góra, prawo-prawo,
dobrą stały się zabawą,
nawet schody, te „metrowe”
nie spędzały już snu z powiek.
Wejścia – metro, autobusy,
czy zdążymy, nim on ruszy,
ale teraz Wam powiadam,
że umiemy do nich wsiadać.
Wpadki były całkiem drobne,
niska gałąź, długie stopnie,
w autobusie czasem taniec,
kto by jednak zważał na nie,
gdy na każdej nowej trasie,
nasza para lepiej zna się.
Wszystkie trudne sytuacje,
To nie pech jest, lecz atrakcje,
Z których jedna rzecz wynika:
Jak na przyszłość ich unikać.
Bywa nieraz, o rozpaczy,
czas psa skarcić, co to znaczy?
Nie, nie klepnąć, mówiąc cicho,
a rozedrzeć się jak licho
i tak szarpnąć z całej siły,
by gest stał się psu niemiły.
Nie opiszę, bo nie sposób,
Wszystkich szkoleniowych losów,
Powiem tylko: zajęć data,
Tak odległa, jak kraj świata
I choć zawsze czas ucieka,
Trudno było się doczekać.
Czułe nasze powitania,
moc radości i lizania
i świadomość, że ta przyjaźń
coraz bardziej się rozwija.
Bryś tak piękny, Że niestety
To mężczyźni, to kobiety
Zaczepiali i głaskali,
Jakby wcale nie słuchali,
Że to przecież praca nasza
Więc nie można psa rozpraszać.
Kiedyś jedengość pijany,
Co od ściany szedł do ściany
I z trudnością słów domawiał,
„nie zaszepiał, lecz pozdrawiał”,
A choć zdrowo sobie golnął,
Jednak pojął, że nie wolno.
Raz w niedzielę pełną słońca,
Gdzieś u schodów długich końca,
Naprzód – mówię wciąż do Brysia.
Czy w czymś pani pomóc dzisiaj?
Młody chłopak zapytuje.
Może pani źlesię czuje.
Ja zaś na to roześmiana:
Do psa mówię, nie do pana.
Jakimś znowu innym razem,
Słowackiego mkniemy gazem,
Bryś nieomal w roli gwiazdy:
„Pani, czy to nauka jazdy?”
„Tak, poniekąd.” Powiem szczerze,
Skąd się taki pomysł bierze:
Kiedy psiaka trwa szkolenie,
L ma też za oznaczenie.
Ile zajęć, trudno zliczyć,
Większość miałam ich w stolicy,
Ale jedne u mnie w domu,
Dość daleko, bo w Radomiu.
Nieźle szło nam, choć w upale
Zwiedzaliśmy miejskie dale.
Był więc autobusów dworzec
I osiedle, tu niezgorzej
Obeszliśmy zakamarki,
Zwłaszcza z dala od koparki,
Bowiem jej pan operator
Chciał nas nabrać – co Wy na to?
Nie za długo od tych zajęć
Zaczęliśmy żyć nawzajem:
Ja z Brysławem, Brysław zem ną
– przeogromna to przyjemność,
Rzec by można, nie z przesadą,
Wielka ogoniasta radość,
Wolność, jakiej nigdy wcześniej
Nie widziałam nawet we śnie.
Po tych trasach, które z laską
Stresem były i porażką,
Uprawiamy sprint prawdziwy,
Cóż, że czasem trochę krzywy.
Bryś, gdy miał już u mnie zostać,
Myślał chyba: „Rzecz to prosta,
Ja dokładnie o tym wiem,
Teraz jestem Twoim psem
I nie będzie źle na pewno,
Choćbyś nawet była wiedźmą,
Fajna sprawa z tobą mieszkać,
Boś mniej straszna niż Agnieszka”.
Obowiązki? Są i one,
Ale warto jest je ponieść,
Przy cudownej tej przyjaźni,
Stają się czymś mało ważnym.
Choć ostatnio bywa nieraz,
Że do kupy się pozbierać
Bryś nie może. Wiecie, w pracy
Kupa kupę stresu znaczy,
Lecz co powiem, nie jest głupie:
Mimo kupy dobrze w kupie.
Jeszcze ciągle się szkolimy
I dopiero gdzieś wśród zimy
Moim będzie Bryś na stałe,
Lecz już życie jest wspaniałe.
Joanna Witkowska
Radom, 9-18 września 2011
Piękne, po prostu piękne!
Trzymamy łapki za waszą dzielną drużynę!
Pozdrawiamy ciepło!
Bardzo się cieszę Kasiu, że zaglądasz na naszą stronę. Fajnie, że przy wierszu dobrze się bawiłaś, i o to chodzi!
Wiersz wesoły, pełen miłości i ciepła. Bardzo mi się podoba. Twoje szkolenie z Brysiem trwa bardzo długo, ale może to i dobrze?
Pozdrawiam; pogłaski dla podopiecznego.
Przepraszam, Belito, że odpowiadam dopiero teraz, ale wcześniej coś pokręciłam i odpowiedź się nie ukazała. Tak, nasze szkolenie trwa długo, ale ja uważam, że to dobrze, bo w jego trakcie wychodzą różne rzeczy, które można poprawić czy się po prostu nauczyć. Pozdrawiam słonecznie.
Super musi byc pracowac z takim psiakiem.
Super pomysł z tym wierszykiem – bardzo przyjemnym w czytaniu!
Pozdrowienia dla Ciebie i Bryslawa 😉