Kłopoty na bank

Ostatnio chodzimy do banków. We wtorek byliśmy w jednym osobiście, do drugiego próbowaliśmy się dobić przez Internet, a dzisiaj zaliczyliśmy trzeci. Wiecie, bo to jest tak, że Jola kieruje fundacjami, a oprócz tego ma swoje konto, czyli wszędzie jest klientem.

W tym wtorkowym banku było bardzo profesjonalnie. Mianowicie zrobili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy, podpowiedzieli, gdzie jest właściwe okienko (bo szczerze mówiąc numerów nie umiem przeczytać) i w ogóle rozmawiali z nami, jak z ludźmi (hau, hau); przeszkoleni jacyś, czy co?!

Oczywiście nie zwiedzałem banku internetowego, choć jest dla mnie ważny z pewnego powodu.

Dziś zaliczyliśmy ten bank trzeci. Wchodzimy do niego, a tam cisza, jakby ktoś przepędził wszystkich klientów i pracowników. Doprowadziłem Jolę do kasy, bo w to miejsce często chodzimy, ale chyba źle odczytałem komendę, bo po chwili Jola kazała mi iść na schody. Kiedy już byliśmy w połowie ktoś w panice biegł za nami i odgadywał czego potrzebujemy. Potem poszukał jakiejś Pani, która od razu nas zidentyfikowała i szybko pobiegła po jakiś papierek. Był on duży i drogocenny. Długo czekaliśmy, żeby znalazło się na niego opakowanie. Wtedy jak trofeum został włożony do jolinego plecaka, w którym umieściła go obok moich skarbów. Zanim jednak się to stało, trwała dyskusja, czy Jola potwierdzi odbiór podpisem i czy to robi zazwyczaj. Wiem, że się podpisuje, a na tablicy pisze kredą tak, że uczniowie, słuchacze, czy studenci mogą przeczytać to chórem. [i]Wracając jednak do banku wspomnę, że kiedy Jola się podniosła, Pani postanowiła jej pomóc, wkładając rękę pod pachę. Troszkę wtedy zgłupiałem, bo wprawdzie czasem prowadzę dwie, albo trzy osoby, ale niewidome, a Pani wyglądała na widzącą. Dlaczego się tak trzyma, jakby chciała, żebyśmy ją poprowadzili. Tylko chwilę byłem zdezorientowany, bo po szybkim wymachu jolinej ręki, domyśliłem się, że moja pani próbuje się od tego pomagania uwolnić. Nawet tym razem sprawnie jej poszło. Jola tłumaczyła Pani z banku, jak się prowadzi osobę niewidomą. Myślałem sobie, po co ona tłumaczy. Przecież ta kobieta i tak nie słucha, a wystarczyłoby, żeby popatrzyła, jak ja to robię. No, chyba nie wystarczyło. Po krótkim czasie zorientowałem się, że pracowniczka banku nie docenia również mojej roli. Idzie za nami i mnie sprawdza. Pomyślałem wtedy: „pójdę okrężną drogą i bardzo powoli do schodów mimo, że Jola o to poprosiła. Spróbuję uniknąć kłopotów. Widzę przecież Panią idącą za nami, która w każdej chwili może złapać Jolę za łokieć, zwłaszcza, gdy zbliżymy się do stopni. Wtedy niestety Jola znowu zacznie machać rękami i może nawet krzyczeć. Nie dziwię się trochę, bo dziewczyna nie ma tyle siły, żeby zawsze utrzymać się na nogach, kiedy ktoś ją popycha w dobrej wierze, a też bardzo, bardzo nie lubię takich sytuacji”. W końcu powoli dowlokłem się do schodów, po których szliśmy niezgrabnie i niepewnie, ale cało wyszliśmy z opresji. Mam nadzieję, że Jola długo nie wybierze się znowu do tego banku. Choć kto ją wie, ona chyba lubi pakować się w trudności. Sklep z z szyneczkami, to rozumiem, ale tyle udręk za taki jeden świstek… Po co my chodzimy do tych banków?

A jeszcze opowiem Wam, co słyszałem: jeden pies przewodnik ma swoje konto bankowe, ale to chyba nie jest pies, tylko suczka o wdzięcznym imieniu Fundacja, w pełnym brzmieniu Fundacja „Pies Przewodnik”. Czyli oprócz imienia suczki zawsze podaje się też w banku jej zawód wyuczony.

Dziwne to trochę, bo gdy idziemy do pracy, Jola zawsze mówi mi, żebym szedł do fundacji, a tam nie ma żadnej suczki, tylko zwyczajne drzwi, schody i te pomieszczenia, w których sobie z Bryśkiem i Rolem leniuchujemy.

Pozdrawiam Was,

Red


Odpowiedz

Komentarz: